Godzinami mogę zaglądać do moich doniczek w poszukiwaniu najdrobniejszych zmian... każdy pączek, każdy listek, każdy płatek sprawiają mi ogromną radość :)
Nie wiem od kiedy tak mam, do niedawna sądziłam że od jakichś kilkunastu lat tak mnie wzięło a tak na porządnie, to od około 10 lat.
Znalazłam jednak dowód, że już wcześniej cosik we mnie drzemało-
Jednak lawinka ruszyła gdy pojawił się u mnie skrzydłokwiat, wtedy to wzięło mnie na całego-
Na fotce tego nie widać, ale to jest olbrzymia roślina :)
Nigdy nie miałam problemów z tą rośliną.
Na samym początku zauważyłam w doniczce jakie długaśne robaki z mnóstwem łapek- wije. Żyły w ziemi.
Na szczęście wystarczyło posypać na ziemię kilka rozdrobnionych papierosów a w krótkim czasie wije wyginęły.
Od tamtej pory nigdy roślina nie chorowała. Nie zaraziła się nawet gdy koło niej przez jakiś czas stał kwiatek zarażony wełnowcami.
Przetrwała nawet inwazję kociszonów włażących stadami do doniczki i pałaszujących liście.
Dopiero później dowiedziałam się, że liście spatiphyllum są niezdatne do konsumpcji- zawierają szczawiany wapnia.
Koty najwyraźniej o tym też nie miały pojęcia, wręcz uwielbiały skrzydłokwiatowi listki podskubywać i nie zauważyłam, zeby później miały jakieś problemy ze zdrowiem.
Skrzydłokwiat spełniał wspaniałą rolę gdy sprowadziłam nowe meble, które mocno pachniały różnymi lakierami itp...- ta roślina wspaniale pochłania różniste trucizny z atmosfery :)
Później się posypało i ogólnie zazieleniło w moim pokoju-
Generalnie najwięcej sympatii mam do roślin o ozdobnych liściach, głównie pochodzenia tropikalnego.
Naj, naj... to są kalatee i maranty ;)
Miałam bardzo dużo odmian kalatei, niestety nie wszystkie dożyły do tej pory.
Największe straty poniosłam, gdy do mojego pokoju przybył komputer- to co stało w pobliżu zmarniało w oczach i niestety nie było ratunku :(
Inna zarajza, to wspomniane wyżej- wełnowce.
Zaczęło się tak- dostałam młodą palmę od znajomej. Wymyłam ją i wstawiłam pomiędzy moje kwiaty. Za kilka dni patrzę co to za białe kłaczki na roślince???
Niestety nie były to tylko "kłaczki", były to włąśnie wełnowce, które już zdąrzyły przeleźć na maranty i kalatee.
Zaczęła się długotrwała walka, w większości niestety zakończona porażką.
Palemkę wyleczyłam, bo była niewielka. Z pozostałymi roślinami robiłam cuda, walka trwała trzy lata, gdy już myślałam, że będzie dobrze- niestety okazywało się, że wełniaki przetrwały wszystko.
Dzwoniłam po ogrodnictwach, pamiętam jak podczas jednej takiej rozmowy usłyszałam- pani, na wełnowce, to ni cholery...
Mam tylko kilka fotek aktualnych roślinek z tej rodziny. Niestety tych, które były najciekawsze nie mam uwiecznionych na zdjęciach.
Ta maranta tuż pod moim nosem niestety przegała walkę, tu na fotce jest jeszcze niewielka, gdy umierała miała około 2 metry długości :(
To była niesamowita roślina, wiercipięta straszna. Wystarczyło na chwilę postawić koło niej aglaonemę, żeby w ciągu kilku minut marantka odsunęla się na około 30 cm. Gdy tylko w miejsce aglaonemy postawiałam kalateę, czyli kuzynkę maranty, ta natychmiast wróciła do poprzendiej pozycji a wręcz dotknęła się swoimi listkami do listków nowej koleżanki :)
Gdy brałam ją do mycia, to dosłownie łapała za ręce, jakby się bała gdzie ją niosę.
Roślinka na tej fotce na prawo od maranty,to śliczna calathea crocata. Miała najładniejsze kwiaty spośród innych roślin z tego gatunku. Cudne pomarańczowe.
Ona niestety również przegrała walkę z wełniakami :(
Na pierwszym planie inna calathea, którą mam do dzisiaj. Udało się ją wyleczyć.
Tak wygląda "kapusta" aktualnie-
a tak ta roślinka kwitnie- kwiatki są skromne-
Do tematu roślin powróce wkrótce, bo mam jeszcze mnóstwo do pokazania a pokazać muszę, bo jak wspomniałam na początku- to jest mój fioł :)
...
zmieniłam zdanie- wszystko o moich roślinkach, zarówno to co powyżej opisałam jak i duuuużo więcej można znaleźć TUTAJ
Na końcu znajdują się dwie fotki, jeśli ktoś wie co to za roślina, to będę wdzięczna za podpowiedź :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz