Muszę odreagować wszelkie ostatnie problemy związane z... (patrz poniższe wpisy), tym bardziej, że problemy się mnożą i dzielą nadal i końca nie widać...
Ucieczką niech będą wspomnienia :)
Uwaga- będę truć :)))
Kiedy zaczęła się moja przygoda z włóczką i szydełkiem- trudno powiedzieć. Widziałam jak nieraz mama coś tam dłubie siadałam obok i patrzyłam. Mama robiła niewiele szydełkiem, wolała i nadal woli haft- krzyżykowy i kaszubski.
Jednak igła mnie nigdy nie zainteresowała.
Szydełko- o wiele ciekawsze ;)
Podglądałam więc i sama nie wiem kiedy za szydełko chwyciam, z pewnością było to zanim do podstawówki poszłam.
Włóczek w domu nie było, jakaś zerówka najpodlejszego gatunku, jakieś pojedyńcze drobne kłębuszki nie wiadomo czego. Czepiałam się więc tych kłębuszków, do pierwszych próbek były jak znalazł.
W pamięci utkwiła mi szczególnie wielka ilość przeróżnych supłów, rozłażąca się włóczka itp.
Wszysto to nieźle zahartowało mnie w szydełkowych bojach.
Pierwsza banalna serwetka, wymyślonym wzorem robiona z zerówki... szok- pamiętam ją jak przez mgłę- kwadratowa i dwukolorowa jasny beżyk z brązem.
Maminych kordonków się nie tykałam :)
Potem były różne śmieszne rzeczy, takie próbki, które wzbudzały uśmiech u domowników.
Wzorem takim jak serwetka "wyczarowałam" ciuszka, dłubałam, dłubałam a ciuszek rósł dopóki kłębek się nie wyczerpał (mała byłam, więc niewiele włóczki było trzeba). Wyszło jakieś dziwo- jedno ramię odkryte, z drugiej strony rękawek w szpic sięgający łokcia :D
Weszłam w to i fajnie leżało, oczywiście nie nadawało się do pokazania komukolwiek poza najbliższą rodziną, ale ot... radosna twórczość własna.
Potem pojawiło się cosik- prawdziwa nowa włóczka kupiona przez babcię- pierwszy motek, prosto ze sklepu specjalnie do moich próbek.
Chwyciłam i... ależ to była męka- chyba Viscotex (nie wiem czy to było to, o czym myślę- skleroza) się zwało, nie pamiętam- miękkie ale strasznie sękate. Rzecz zrobiona odmawiała prucia. Prułam, ale to była męka.
Powstało kilka beretów i kolejne cudo- ciuch jakiś robiony już kilkoma kolorami od góry.
To cudo przypominało kwiat, miało kolorowe płatki i listki na białym tle- sama nauczyłam się wrabiać kolory. Zrobione poleciało od razu na długie lata do pawlacza.
Kilka lat przerwy.
Miałam osiemnaście lat i na swoje urodziny pojechałam na halę i kupiłam sobie psiaka, małego kochanego kundelka Puszka.
Puszek uwielbiał się bawić. Po latach się gnęłam za szydełko, znalazłam jeszcze jakieś włóczkowe resztki i machnęłam... rękawiczkę, wydumanym ażurowym wzorkiem, pięciopalczastą, na ręce fajnie wyglądała, ale zrobiona z czegoś barbarzyńskiego- Puszek był w siódmym niebie, gdy ją dostał. Uwielbiał się nią bawić.
We mnie zaczęło się rodzić... coś... Zaczęłam marudzić o jakąś porządną włóczkę, chciałam zrobić jakiś sweterek, taki prawdziwy, taki dorosły i porządny.
Okazało się, że są w domu schowane dwa cuda- dużo ślicznej anilany w kolorze czerwonym, i jeszcze piękniejsze motki granatowej anilany.
Gdy to odkryłam zaczęło się suszenie głowy
- dajcie mi czerwoną...
- nic z tego zniszczysz włóczkę...
- dajcie, nie zniszczę...
- szkoda włóczki, za mało umiesz...
- spróbuję, zobaczycie, nie zniszczę..
- nie!
W tym czasie zaczęłam przeglądać jakąś książkę z różnymi wzorami szydełkowymi, zakochałam się we wzorach grubych, wypukłych, robionych słupkami/półsłupkami reliefowymi.
Któregoś dnia... dom pusty, ja sama... i myk do zakamarka i łap za czerwonego skarba i łap za knigę...
Gdy domownicy wrócili, pokazałam już pas z 50 cm szeroki i z 15 cm wysoki zrobiony sportową krateczką (Puszek przyzwyczajony, ze do tej pory wszystkie dziergotki, były jego- usiłował mi ten pasek wyrwać- fajne, biorę :)
Zachwyt w oczach domowników i decyzja - rób dalej koniecznie!
Fajnie, rób dalej... JAK?!?
Szczęście wielkie dla mnie- modne były fasony kimonowe. Złapałam jeden z moich kupnych sweterków i moją robótkę co chwilę do niego przykładałam.
Nie umiałam robić podkroju dekoltu, więc przód i tył wykończyłam na prosto, zszyłam boki szydełkiem (igły nie cierpię).
Przymierzyłam- super, ale... brak ściągaczy a ja o drutach wiedziałam tylko tyle, że ... są i nic więcej.
Kolejny szczęśliwy traf- sąsiadka dziewiarka z maszyną Modą w domu :)
Babcia pokazała jej mój sweterek- kobieta się zachwyciła i dorobiła ściągacze.
Dekolt wykończyłam warkoczykiem zrobionym szydełkiem.
Efekt wyszedł taki- (na fotce ten sweterek już staruszek i wylazły z mody ;)
Niżej, po latach, sweterk z wkładką-
Po śmierci drugiej babci, robiąc porządki (straszne takie opróżnianie domu...), znalazłam śliczną nową włóczkę w kolorze turkusowym, też anilana. Sąsiadka powiedziałą- tę włóczkę babcia kupiła niedawno dla ciebie...
Z niej powstał kolejny sweterek o identycznym fasonie, ściągacze również dorabiała sąsiadka (już ś.p.).
Zdjęcie słabe- skan zrobiony z normalnej fotki i to fotki kiepskiej jakości.
Psiak, to oczywiście Puńcio.
Wzór jest taki jak na tej - dużo później- zrobionej przeze mnie kamizelce-
Cały czas pamiętałam o schowanej granatowej anilanie, tym razem nie maiłam problemów i od razu dostałam ją na własność, dodatkowo dostałam też identyczną anilankę w kolorze ecru.
Nadal umiejętności słabe- nadal dekolt prosty, kimono i ściągacze- biedna sąsiadka...
Wzór- wachlarzyki reliefowe. Na zdjęciu nie widać- przód jedna połow ecru, druga granat, tył taki sam układ- dzięki temu wyszedł fajny efekt mijania się barw, szczególnie ciekawy na człowieku tkwiącym w sweterku.
-----
Wpis się zrobił już kilometrowy, więc... cdn. ;)
O całonocnym pruciu mojego kwiatkowego cuda z pawlacza przez... sąsiada, o wojskowych skarpetach jak dla gęsi itd. :)))
Pamiętam też o zabawie, do której zostałam zaproszona przez rene - może jeszcze dziś wieczorkiem coś skrobnę ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz