Tym razem poszłam na łatwiznę. Pół godziny zabawy i powstało coś takiego-
Materiały użyte- drut miedziany, jaspis krajobrazowy, rodonit i jeszcze coś, ale nie wiem co (na przyszłość muszę sobie te siekańce podpisywać, bo nie wszystkie kamyczki naturalne potrafię rozpoznać na oko).
Naszyjnik uheklowałam szydełkiem :))) Z wyjątkiem elementu dyndającego ;)
Za oknem pięknie, prawie jakby lato chciało powrócić, oj... żeby tak faktycznie wróciło...
Chrupię sobie orzeszki włoskie, zaszalałam i kupiłam świeże na Allegro. Oprócz włoskich kupiłam po troszku laskowych, pinii, pecan, brazylijskich, ziemnych, trochę migdałów i pestek dynii i słonecznika.
Jeszcze tak niedawno koło mojego domu rósł potężny orzech włoski. Niestety, trzeba było go ściąć, choć rodził doskonałe orzechy.
Rósł tuż przy samym domu- zdecydowanie za blisko, był już dwa razy wyższy od budynku i na dodatek niebezpiecznie odchylony na zewnątrz.
Korzenie takie drzewo ma potężne, głęboko pod fundamenty musiały sięgać, dom coraz bardziej pękał, coraz większe szczeliny na murze się robiły. Baliśmy się silnych wiatrów- mogła być tragedia.
Szkoda mi bardzo tego drzewa, uwielbiałam orzechy- szczególnie świeże, gdy jasna błonka jeszcze łatwo z nich odchodziła. Uwielbiałam zapach liści orzecha, uwielbiałam zabawę coroczną z początkiem października z wydobywaniem ostatnich orzechów z zielonych łupin (łapy potem wyglądały zabójczo).
Teraz zatęskniłam do takich świeżych orzeszków i przyleciały do mnie w paczce, kupiłam 5kg.
Śliczne, ogromne i bardzo łatwo się je rozłupuje. Moje miały zdecydowanie twardszą łupinę.
Leszczynę też mieliśmy do zeszłego roku.
Bardzo lubię laskowe orzeszki, ale niestety jestem na nie uczulona, mogę schrupać jednego, dwa i przerwa.
Z pozostałych kupionych najbardziej smakują mi orzechy pecan- podobne do włoskich i przepyszne są brazylijskie.
Orzechy pinii jakoś mi nie podeszły.
Z rozpędu w tym moim orzechowym szaleństwie o mało nie kupiłam sobie do spałaszowania orzechów... piorących :)))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz